I skończył się czas spokoju i braku zmartwień. Myślałam, że życie już nigdy więcej mnie nie zaskoczy, pomyliłam się…
Mieszkam z Rafałem w nowym domu mieszkaniu, niedaleko domu rodziców. Nasza sytuacja nieco się ustatkowała, chodzę do szkoły, mój ukochany także, ponadto pomaga on ojcu w interesach. Układa nam się dobrze. Malwina została szczęśliwą, młodą mamą, mieszkała wspólnie ze Stephenem. Pomimo tego, że w opiece nad córką była zdana tylko na siebie, radziła sobie bardzo dobrze. Byłam u niej prawie każdego dnia, pomagaliśmy jej z Rafałem jak tylko mogliśmy. Mogłoby się wydawać, że już nic złego nas nie spotka. Tez byłam o tym przekonana do czasu, kiedy stało się coś strasznego…
Był chłodny dzień, od rana mżyło. Malwina ze Stephenem wyjeżdżała do Niemiec. Chcieli pokazać małą Julkę rodzicom Stephena. Osobiście odradzałam im ten wyjazd, uważałam bowiem, że czteromiesięczne dziecko nie jest przygotowane na tak długą podróż. Moja przyjaciółka uparła się jednak i nie dała sobie przemówić do rozsądku. Pojechali więc wcześnie rano. Przed wyjazdem zadzwoniła, żeby się pożegnać. Mieli wrócić za dwa tygodnie.
Odkąd wstałam z łóżka, coś się ze mną działo dziwnego. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, coś mnie dręczyło. Była sobota, ciągle krzyczałam na Rafała, bez powodu. Widział, że coś jest nie tak, próbował mnie uspokoić, ale jego starania poszły na marne. Nie bez powodów czułam się tak jak opisałam…
Na zegarze była godzina 10:00. Zadzwonił mój telefon. Zdziwiłam się, gdy na wyświetlaczu zobaczyłam napis ,, numer prywatny,, . Nie potrafię wyrazić słowami tego co czułam, dowiedziawszy się kto to i po co dzwoni…
Telefon wypadł mi z ręki, gdy dzwoniąca pielęgniarka zawiadomiła mnie, że Malwina jest w szpitalu i chce się ze mną koniecznie zobaczyć. Zależało jej na czasie, bo jej stan był zły. Dowiedziałam się, że w drodze do Niemiec, Stephen i Malwina mieli wypadek samochodowy. Byłam przerażona wiadomością, że Stephen zginął na miejscu! Ostatkiem sił spytałam o Julię, przecież ona też z nimi była. Pielęgniarka uspokoiła mnie mówiąc, że mała też jest w szpitalu, ale nic jej nie jest. To chyba cud, bo nie ma nawet jednego zadraśnięcia.
Po skończonej rozmowie wyglądałam makabrycznie. Byłam blada jak ściana, stałam zszokowana, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Rafał był przerażony moją reakcją na rozmowę telefoniczną. Podszedł do mnie i pytał… Nie rozumiałam co do mnie mówił, łzy spływały mi po policzkach. Minęło sporo czasu zanim ogarnęłam się trochę i powiedziałam Rafałowi co się właściwie stało. Również był zszokowany, lecz zachował trzeźwy rozsądek, w przeciwieństwie do mnie. Kazał mi się ubierać i wsiadać do auta.
- Co? Po co?- pytałam.
- Ona chce cię widzieć, masz świadomość, że może to być wasze ostatnie spotkanie?
- O czym ty mówisz?
Nie dopuszczałam do siebie nawet takich myśli. Wmawiałam sobie, że wszystko jest dobrze i to tylko jakiś zły sen. Byłam jak nieprzytomna. Mój chłopak podał mi kurtkę i pociągnął za sobą do samochodu.
- W którym szpitalu jest Malwina?- zapytał.
- Yyy… w którym szpitalu… chyba w Zielonej Górze.
- Chyba?
- Na pewno w Zielonej Górze.
- To dosyć daleko, będziemy jechać sporo czasu…
- Jedź już, musimy zdążyć…
- Zadzwoń do rodziców, będą się martwić.
Podróż minęła nam w milczeniu. Nie byliśmy w nastroju do rozmów. Rafał jechał ostrożnie, pogoda i okoliczności nie sprzyjały szybkiej jeździe. Gdy dojechaliśmy na miejsce, ogarnął mnie strach przed wejściem na oiom, gdzie leżała Malwina. Towarzyszył mi ukochany, podtrzymywał mnie na duchu. Moja przyjaciółka nie wyglądała najlepiej.
Gdy ją zobaczyłam, trudem powstrzymałam się od płaczu, nie chciałam dać po sobie poznać, że jestem przerażona jej kondycją i wyglądem. Podeszłam do jej łóżka i złapałam za rękę. Otworzyła lekko oczy. Kiedy nas zobaczyła, delikatnie się uśmiechnęła, po policzkach popłynęły jej łzy. Ledwo wydusiła z siebie zdanie, drżącym, przerywanym głosem:
- Proszę was, zajmijcie się Julką, nie oddawajcie jej nikomu, będziecie dobrymi rodzicami.
- Malwina, co ty mówisz? Przecież ty się nią zajmiesz, wyjdziesz z tego, zobaczysz…
- Obiecajcie mi to, proszę, tylko wam ufam…
Wzruszenie i okropny smutek odebrały mi mowę. Rozpłakałam się, nie mogłam wydusić z siebie słowa. Przyjaciółka patrzyła na nas błagalnym wzrokiem, ścisnęła trochę mocniej moją dłoń:
- Proszę… Bardzo was proszę…
Głuche milczenie przerwał w końcu Rafał, pogładził ręką włosy Malwiny i spokojnym tonem powiedział:
- Obiecuję ci, że się nią zajmiemy. Bądź spokojna, będziemy opiekować się twoją córką do czasu aż wyzdrowiejesz…
Patrzyłam na niego, mówił z przejęciem, byłam mu wdzięczna, za to, że to powiedział, gdy ja nie byłam w stanie tego zrobić. Malwina uśmiechnęła się lekko i cicho odrzekła tylko:
- Dziękuję…